poniedziałek, 27 sierpnia 2018

"Brambusz Łok"




... czyli bolączki dnia codziennego

Codzienne przewietrzenie umysłu świeżym, wyspiarskim powietrzem ma ogromne znaczenie dla higieny. Tej fizycznej, gdyż opuszczamy na chwilę padół kurzu i wilgoci oraz mentalnej, bo oto zanurzamy się w ciszę wiejskiego lub miejskiego krajobrazu i kontemplujemy jego spokój, względnie, w zależności od miejsca, napawamy gwarem ulic.
Niestety, często osoby starsze w Anglii żyją na zabitej deskami wsi, gdzie psy … (przez wzgląd dla kultury słowa i co bardziej wybrednego czytelnika nie wpiszę owego określenia, ufając, że jest wszystkim bardzo dobrze znane). 
      Wieś angielska charakteryzuje się całkowitym odseparowaniem od cywlilizacji, do tego stopnia, że wszędzie, ale to absolutnie wszędzie należy udawać się samochodem, gdyż nie ma tam nie tylko sklepów, ale także chodników, o zasięgu telefonicznym nie wspominając. Często ciemną nocą, słysząc chrobot podejrzany w domu, zastanawiam się jakbym dała radę dzwonić po pomoc, policję, czy nawet sąsiada, że w domu czai się złoczyńca… koniec, nie ma mowy, będę zadźgana szybciej niż zdążę mrugnąć. O pożarze boję się nawet myśleć, gdyż wtedy zostanie mi już tylko gorąca modlitwa tudzież przeciskanie się przez lufciki okienne - angielskie okna są w praktyce nieotwieralne…    

Wracając do spaceru: –  Idź na spacer, mówili  będzie fajnie, mówili…

            Błotnisto-siąpająca, brudno-gliniasta ścieżyna wije się wśród uroczych  domeczków, gdzie nie uświadczysz chodnika, a wiatr miecie prosto w twarz zimny kapuśniaczek. Idziesz więc, lub bardziej biegniesz wąską –na mniej więcej jeden samochód – okoloną wysokimi zaroślami drogą, modląc się, żeby nic nie nadjechało Ci zza pleców.  Nieustannie oglądasz się trwożnie za siebie, gdyż małomiasteczkowi tubylcy za kierownicą to przeważnie na pół ślepe wiekowe damy, lub powiewający siwym włosem w ilości śladowej, dżentelmeni z workami na siuśki przytroczonymi do nogawki. 
Zwyczaj „hit and run” (uderz i uciekaj) jest powszechny na wyspie. Szanse na ujście z życiem na takiej uliczce, o pardon, na –  niezwykle malowniczej, wiejskiej drodze pośród pól i łąk – masz więc żadne. Przeważnie udaje Ci się znaleźć jakieś pobocze lub leśną, zabagnioną drogę, po której samochody nie jeżdżą. Nazywa się takie coś w UK „footpath” i wiedzie zwyczajowo na ukos przez pola, kończąc się nieoczekiwanie i znienacka „krzaczorami” lub rowem obrośniętym chwastami. Lepsze jednak to, niż próby ćwiczenia refleksu przy uskakiwaniu przed samochodami w ruchliwym wąwozie.
Krzaczory gęste, jak zaraza jaka –  brambles/briars/hedges –  po poznańsku wdzięcznie zwane kierietynami lub kiechami –  za kurtczynę niemilosiernie szarpiące, a wiatr chlasta włosy w kołtun zagnieżdżony, którego potem przez dwa dni nie da rady rozczesać.
            
     Wtedy nagle rozumiesz miłość do chustek wiązanych pod brodą a’la Elżbieta Secunda, i tych śmiesznych, foliowych kapturków przeciwdeszczowych z daszkiem lub składanych w harmonijkę, oraz kaloszy wszelakich o długości pod pachy, tak umiłowanych przez tubylców...
…lecz brniesz, brniesz dzielnie naprzód, wdychając z lubością zimne, acz rześkie powiewy, gdyż oto w domu na powrót czyha na Cię mdląco-przenikliwy odór moczu nietrzymanego i kurzu z wczesnych lat 30stych wdzięcznie unoszącego się z dziurawych wykładzin, wraz z grzybem pnacym się wytrwale pod śliskimi od tłuszczu parapetami ….oraz skrzeczących komend (wyrażanych z obowiązkowym „plizem” na końcu) co do oczekiwań w sferze „luwli kup ov tiiii”…. (lovely cup of tea).

Wiatr trzepocze połami odzienia i z piskiem wdziera się w okna chatynek, pokrytych strzechą (nie żart – wciąż modne w Anglii pokrywanie dachów tzw. „thatched roof”), wyrywając z ręki skrzydła okienne na zewnatrz otwierane, a jakże, tańczy zawile między wheelie bins (kubły na śmieci) i zachęca do zanurzenia się w wannie z lejącym się z bojlera wrzątkiem. Kąpiel brana w łazience z szamponem dziegciowym z datą 10 lat wstecz i „carpetem” na łazienkowej podłodze, przywraca Ci nieco nadwątloną równowagę psychiczną, lecz już oto ręczniki sztywne jak papier ścierny z lat 70tych trą skórę niemiłosiernie, zupełnie nie dając rady jej wytrzeć …




Po dinerze, składającym się z wygotowanych przez  kilka godzin w wywarze ciemno-żółtym kości kurczakowych, stockiem zwanym i za specjał uważanych, od której to woni najwtytrwalszym żołądek podjeżdża pod uszy i wywija hołubce, a odzienie łącznie z bielizną nawet po dwóch praniach wciąż zalatuje smrodem ... (w ramach jarzyn obowiązkowa porcja „muszi piz” - mushy peas – puree z zielonego groszku), z deserem mdławym –  egg-custardem (rodzaj budyniu) na ciastkach kruszących się w ręku, zapada długo oczekiwany zmierzch.
Wraz z nim czarna noc spada na okoliczne domostwa i czerń głucha a nieprzenikniona. Żaden pies nie zaszczeka, gdyż każdy spi pod kołdrą na jaką nigdy w życiu nie będzie Cię stać. Psom angielskim szczekanie nie przystoi, więc są  skutecznie ganione za wszelkie próby wydobywania głosu. We wsi panuje martwa cisza, że spadającą igłę byłoby słychać.
Gasisz światło, modląc się o brak rabusiów i pożarów w nadchodzacej nocy , gdyż Twoje gabaryty i tak uniemożliwiają skuteczny skok przez lufcik…




4 komentarze:

  1. Potwierdzam - angielskie wsie tkwią w poprzedniej epoce, a właściwie poprzedniej przed tą poprzednią ;) Nie ma np numerów tylko są nazwy domów: Amber Cottage, View Hill, Rose Gardens i takie tam idiotyzmy. Długo szukaliśmy z taksówkarzem mojej klientki, pomogła nam jakaś kobieta, która znała babkę. Zastanawia mnie tylko jak karetka bądź policja trafia jeśli ma zgłoszenie, wiesz może coś na ten temat? Coś czego ja nie wiem? Brak sklepów to w Anglii norma. To nie Polska, gdzie masz sklep na każdym rogu.
    Raz byłam na wsi, gdzie nie było ani jednej ulicznej lampy. Wysiadłam z autobusu i było kompletnie ciemno. Dotarłam do babki, bo przede mną szła dziewczyna i świeciła telefonem. XXI wiek - a tam nie było oświetlenia i widocznie Anglikom to nie przeszkadza, bo było tam sporo domów i jakoś dawali radę. Może chodzą z latarkami, a może po zmroku nie wychodzą z domów.
    Anglia to zacofany kraj, kraj który nie przynależy do Europy, Brexit mnie wcale nie dziwi. Oni wciąż żyją w przeszłości i nie bardzo lubią zmiany. A angielskie okna to temat na książkę. Nie dość, że maleńkie to, dokładnie jak piszesz, w zasadzie nieotwieralne. No i te kalosze, po paru latach pracy w tym kraju wiem bardzo dobrze, że są przydatnym wyposażeniem domostwa, nie raz żałowałam, że nie wożę ich w bagażu podręcznym. Nic dziwnego, że to Anglicy stworzyli Monty Pythona, bo UK to Monty Python na każdym kroku. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, moja hrabina mieszka w Stone house. Jeździłam po całej wsi z taksówkarzem, żeby ten cholerny dom znaleźć. Wiedziałam, że jest naprzeciwko kościoła, ale kościół stoi w takim jakby centrum i wokół niego są szeregi domów, więc w zasadzie każdy jest naprzeciwko.
      Poznałam dopiero po aucie zmienniczki, która ma małego fiata koloru czerwonego.
      Dziwo w Uk, gdyż prawdziwy Anglik wsiada jedynie do BMW, Audi Mercedesa, Jaguara koloru czarnego lub srebrnego.
      Codziennie mam te same przemyślenia, jak to możliwe, że w takim kraju, gdzie w sumie nie ma NIC, może być tak silna waluta? Na czym to polega?
      Doszłam do wniosku, że niektóre waluty są sztucznie osłabiane, żeby zapewnić siłę roboczą i nie ma to nic wspólnego z rozwojem kraju, to jedynie polityka.
      Na szczęście czasy się zmieniają i "dumpingowane" kraje wstają z kolan - słynne już powiedzenie.
      Wracając do zaścianka, siła funta skontrastowana z poziomem mentalnym mieszkańców wyspy, stanowi taki szok, że mogę go jedynie zdzierżyć na krótkie dystanse. Zwariowałabym mieszkając tutaj na stałe, to pewne.

      Usuń
  2. fajny i prawdziwy post. Po 13 latach w Uk i w "tej" pracy,juz nie jestem w stanie powiedziec na 100 % ze tylko w Polsce moge zostac,albo tylko w Uk. Pracujac w roznych domach,flatach, gdy stane przed wyborem miejsca dla siebie ( mysle ze powinna to byc Polska mimo wszystko) mam tak wypaczone pojecie czego chce lub potrzebuje,ze sama nie poznaje siebie. Przedtem bylo dobrze jak bylo, ale ta praca,spotykanie rozych pdp w jeszcze rozniejszych lokalizacjach zamieszalo mi w glowie. Ten cudny moment gdy czerwony autobus przejezdza przed domem i wiem ze miasto mam w zasiegu wzroku,,,albo ta cudowna czarna cisza i przenikliwie czyste powietrze podczas pracy na zupelnym odludziu -jedyny dom w okolicy,wsrod pagorkow i przstrzeni nieslychanej . Ne wiem co mi sie bardziej podoba- czy wystarczy mi pokoj ,bo przyzwyczilam sie do posiadania tylko walizki,i plecaka przez tyle lat,czy bede potrzebowala domu,z dinning and 3 bathrooms . Kocham ta prace i z przyjemnoscia czytam wszelkie blogi i relacj osob wykonujacych te sama profesje,sczegolnie tu w Uk. Czytajac Twoje relacje-czuje jakbym pisala je sama. Prosze o wiecej,bo za chwile juz skoncze tych kilka postow i co dalej?

    OdpowiedzUsuń
  3. 55 yrs old Software Consultant Griff Goodoune, hailing from Beamsville enjoys watching movies like Destiny in Space and Sailing. Took a trip to Historic Bridgetown and its Garrison and drives a Ferrari 250 LWB California Spider. Dowiedz sie tutaj

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję serdecznie za komentarze, inspirują i dodają mi skrzydeł, jednocześnie proszę o kulturę słowa w komentarzach :)

O honorze Jadwigi Burak

.... czyli Nieszczęsne Popychadło w akcji Dziś będzie krótko, ale soczyście, historyjka jest zwyczajnie za świetna, żeby wyrzucić ją...