niedziela, 2 września 2018

Po drugiej stronie lustra





... czyli przychodzi baba do angielskiego lekarza

            O angielskiej służbie zdrowia napisano już chyba osobną
 książkę. Jednakże, nawet opasłe tomiszcza o objętości encyklopedii Britannica nie byłyby wystarczające do przedstawienia jej specyfiki. Temat jest zwyczajnie niewyczerpywalny.

            Znamy opowieści o paracetamolu na receptę przypisywanym na wszystkie chyba choroby, oraz o liście antybiotyków, którą trzeba przejść, żeby finalnie otrzymać ten, który wreszcie nam pomoże.    
           Angielski lekarz musi ściśle trzymać się wytycznych na kartce zamiast samodzielnie pomyśleć – skoro pacjent mówi, że od kilku tygodni ma ropny katar i łeb mu pęka, to zaprawdę czysta amoksycyklina nie będzie w stanie mu pomóc i trzeba pomyśleć. Nie, lekarz musi wypisać najpierw amoksy.. gdyż, jak się tłumaczy, on ma wytyczne na kartce i według nich wypisuje. Moje pytanie wobec tego, po co w ogóle szedł na studia, gdyż każdy jeden z ulicy potrafiłby przeczytać i wypisać receptę.

            NHS zasadniczo jest za darmo, podobnie jak w Polsce. Ale zaraz, nie, pardon, w Polsce trzeba pokazać kartę z czipem (przynajmniej na Śląsku i wtedy wiemy, że gdy karta zaświeci zielono to znaczy, że jesteśmy ubezpieczeni). NHS za to ma zasadę darmowości i powszechnej dostępności – przez długie lata faktycznie wędrowały do NHS-u  biedne ludy z całego swiata, nie mające zupełnie dostępu do jakiegokolwiek lekarza. Sytuacja nabrzmiała do tego stopnia, że angielskie brukowce, wiodące prym w kształtowaniu świadomości geopolitycznej na wyspie (np. Daily Telegraph, Daily Mirror lub Times – na miarę naszego Faktu), zaczęły oskarżać nowoprzybyłych, w tym przede wszystkim Polaków o wyłudzanie darmowych świadczeń. Dla Anglika każdy osobnik z Europy środkowo-wschodniej to Polak, innych nacji nie znają.

Polacy jednakże wiedzą, że trzeba być niespełna rozumu, żeby dygać na wyspę po paracetamol. U nas, dzięki Bogu można go kupić w dowolnej ilości bez recepty nawet w supermarkecie. Niemniej jednak do Anglików ten argument nie przemawia i wciąż nas podejrzewają o dybanie na każdą okazję wykorzystania ich świetnie rozwiniętego systemu opieki zdrowotnej.

Niestety, czasem do angielskiego lekarza pójść trzeba, choćby nawet z ogromną niechęcią. 

Moja dobra znajoma, od lat mieszkająca w Londynie, musiała udać się do przybytku NHS, czyli poradni zdrowia, gdyż zaczęło jej się trochę kręcić w głowie o poranku i było to już na tyle uciążliwe, że musiała coś z tym zrobić.
Lekarz, o wdzięcznym imieniu i nazwisku Kumbala Adongo, przyjął ją uprzejmie (uprzejmość jest jednym z ogromnych plusów spotkań z tutejszymi lekarzami). Wizyta przebiegała bardzo miło, lekarz zbadał, kurtuazyjnie się ukłonił, podał rękę, pouśmiechał i wysłuchał informacji o dolegliwościach, bardzo uważnie stukając w klawiaturę komputera (potem dowiedziałam się, że szukał w Google odpowiedniej diagnozy). Zwyczajem wyspiarzy skonkludował, że znajoma ma odpocząć i jeśli ją coś boli to może wypisać receptę na paracetamol? 
Kiedy podłamana znajoma wzięła inicjatywę w swoje ręce i poprosiła o skierowanie na badania, przynajmniej podstawowe, w tym poziom cholesterolu i tarczycy, lekarz Kumbala zaoponował, argumentując to jej szczupłą sylwetką. 
Gdyby była gruba, jak wyjaśnił, wtedy na pewno miałaby wysoki cholesterol, ale szczupłe osoby mają niski, badania są więc niepotrzebne. Skończyło się jak zwykle, czyli znajoma poleciała do Polski na płatne badania, gdzie wyszło, że cholesterol i wyniki tarczycy są złe.


Osobiście też miałam przywilej zetknięcia się ze służbą zdrowia. Nie było wyjścia, zaczęło mnie boleć w okolicy wyrostka i było to na tyle uciążliwe, że nie dało się normalnie funkcjonować. Bolało i bolało, w końcu więc, niechętnie, udałam się do poradni gdzie wskoczyłam w wolny teramin niemal od razu. Przeszłam obowiązkowy wywiad z pielegniarką, która zdecydowała, że tak, lekarz powinien mnie zobaczyć. I rzeczywiście, zobaczył. 

Statecznym krokiem wszedł do gabinetu doktor Ahmed, podparł się pod boki i kazał mi podnieść prawą nogę. Jak na złość przy podnoszeniu prawej nogi mnie nie bolało, dopiero kiedy na nią stawałam, to czułam ból. Kazał podnieść, podnoszę. Nie boli, cholera.
– To nie wyrostek – zawyrokował Ahmed – to naderwane więzadło.
Ki diabeł więzadło, jakie więzadło? – myslę sobie, ale z Ahmedem nie taka łatwa rozmowa. Zawyrokował i wyszedł, a uradowana pielegniarka z ulgą mówi
– Widzisz? Uff, całe szczęście, to nie wyrostek.
Wyszłam z poradni z receptą na paracetamol i bólem przy stawaniu na prawą nogę.

Po paru dniach, kiedy „więzadło” nadal się odzywało, a jednej nocy ból był tak silny, że budził mnie co chwilę, postanowiłam w końcu zadzwonić po pogotowie. Był to krok desperacki, ale postawiłam wszystko na jedną kartę, bo panika zaczęła już we mnie hulać. Co jak co, ale nagła śmierć za granicą stanowi potworny problem dla rodziny w kraju. Postanowiłam za wszelką cenę dotrzeć do jakiegoś normalnego lekarza. Zerwałam się więc wczesnym rankiem i pozbierałam do reklamówki piżamę i szczoteczkę – zostawiając walizkę i resztę rzeczy  poupychanych w domu babki – po czym siadłam do telefonu.
Faktycznie, pogotowie po usłyszeniu objawów przyjechało błyskawicznie, niemal po 5 minutach. Dwie bardzo miłe panie, zmierzywszy mi ciśnienie i wysłuchawszy gdzie boli, zdecydowały, że jedziemy do szpitala. W karetce podano mi gaz znieczulający oraz …. paracetamol…

Szpital był dość daleko, około 60 km od babkowej wsi. Po przyjeździe, wcale jakoś nie robiono wokół mnie szumu, posadzono na wózek i kazano czekać w ogromnej kolejce. Mniej więcej po pół godzinie miły pan zawiózł mnie – chodzić zabroniono – na Izbę Przyjęć gdzie już siedział spory tłumek. Pobrali mi krew, nawet dość zgrabnie, nie zostawiając jak w Polsce wylewu do łokcia i znowu kazali czekać. 
Czekam, mijają godziny, zaczynam być wściekle głodna (śniadania rzecz jasna nie zdążyłam zjeść), poza tym czuję parcie na pęcherz jak szlag. Na Izbie panuje atmosfera luzu i wesołości, dobiegają mnie wybuchy śmiechu, personel chodzi krokiem wolnym i tanecznym. Ogólnie człowiek czuje się jak na dworcowej poczekalni.
Przywożą chłopaka wijącego się z bólu, biedak gryzie rękę, żeby nie krzyczeć. Nie jestem lekarzem, ale widzę, że kuli się i trzyma za prawy dół brzucha, więc wnioskuję, że to może być także wyrostek. Chłopak dostaje coś przeciwbólowego i wstawiają go w kolejkę, ma czekać.
Po kolejnej godzinie czekania nie wytrzymuję i lecę do wc na drugi koniec korytarza. Kiedy wracam, łapie mnie pielęgniarka i mówi, że mam oto oddać mocz… mówię, że własnie oddałam. No to ona nic nie poradzi, mam oddać tu do kubka. Jesu, piję litry wody z dystrybutora, mija kolejna godzina. W końcu około południa jest, lecę do wc… oddane, uff…

Wreszcie wołają mnie do gabinetu, gdzie bardzo miła pani doktor zaczyna ze mną gaworzyć o życiu i pracy, w międzyczasie zgrabnie wrzucając pytania o ból brzucha. Pyta o mój zawód, bo tak dobrze mówię po angielsku, że skąd ja to jestem i gdzie pracuję. O Boże, w opiece, kiwa współczująco głową… Maca mnie wreszcie, nie każąc podnosić nogi, znowu mnie nie boli. Każe czekac na wyniki, ale według niej to nie wyrostek. No to co, do cholery?

Wracam na korytarz, czekam… po kolejnej godzinie wyniki wreszcie są. Pani woła mnie z powrotem do gabinetu.
– Mam dobre wieści – oznajmia – nie jesteś w ciąży.

Sic, po tej informacji powinna spaść kurtyna milczenia. W jakiej ciąży, do jasnej cholery? Ciąża z racji wieku już dawno mi, dzięki Bogu nie grozi, ale pani poważnie oznajmia, że nigdy nic nie wiadomo. Według tej pani mój ból brzucha jest z pewnością spowodowany torbielą na jajniku, ona wie, bo takie torbiele to się tworzą co chwilę w zasadzie, ona też ma z tym problem, więc wie i już. Dostaję kolejną receptę tym razem na wzmocniony kodeiną paracetamol i dziękuje mi, do widzenia.

Wychodzę ze szpitala po południu w pełnym słońcu, głodna i wściekła  jak szlag gdzieś na peryferiach nieznanego mi miasta, z bohatersko dzierżoną czerwoną Baltonowską reklamówką w dłoni. Jest Bank Holiday, wszystko zamknięte. Po trudach i znojach, znajduję jedyną czynną kafejkę przyszpitalną gdzie spożywam angielskie cokolwiek z kawą i stawiam czoła powrotnej podróży na wiochę do babki, gdzie zostały wszystkie moje rzeczy. Dyndając reklamówką docieram jakimś cudownie napatoczonym autobusem do centrum. Po półgodzinnym marszu melduję się na dworcu i po dwóch przesiadkach w końcu udaje mi się późnym popołudniem dojechać do babki w stanie agonalnym z powodu bólu tego cholernego więzadła, (pardon, teraz już jajnika) decydując, że trudno, niech się dzieje co chce, nie idę tu już nigdy w życiu do żadnego lekarza.

U babki zażywam swój pieczołowicie hołubiony antybiotyk pamiętając mgliście jakieś artykuły o leczeniu wyrostka antybiotykiem. Na deser dokładam wzmocniony paracetamol i po paru dniach czuję się nieco bardziej normalnie.

Gwoli sprawiedliwości dodam, że pomysły lekarzy polskich też są warte kolejnego posta. Pomysły mieli podobne, łącznie z chorobami nerek, przepukliną (która jeden nawet zobaczył na USG).

Znajomej z bólem gardła, polski internista zaproponował wycięcie wyrostka (powinnam była iść do niego, zamiast się pętać po angielskich NHS-ach). Niestety, naszym lekarzom brakuje owej cudownej niefrasobliwości, uśmiechu i gaworzenia. Porównując, angielska służba zdrowia jest śmieszna, lekceważąca, ale mało inwazyjna. Zanim zdecydują się zadziałać radykalnie, odwlekają operację jak tylko mogą, co nie jest do końca złe. Polska za to jest przerażająca, zachłanna na kasę, traktująca pacjenta jak numer, albo mięso do skrojenia, tkwiąca mentalnie w głębokim PRL-u. Nasi lekarze w porównaniu z angielskimi są chamscy, aroganccy, bezczelni i okrutni. 


Suma sumarum, postawiłam wszystko na jedną kartę, modląc się gorąco o cud, kiedy to każda życzliwa wzmianka pt. „idź do lekarza, koniecznie” powodowała u mnie wzrost agresji. Cud się zdarzył, modlitwa w połaczeniu z antybiotykiem ma potężne działanie, więc udało mi się nie umrzeć, co jest raczej dziwne, zważywszy natężenie tamtego bólu.
Wnioski? Lekarzy i szpitali należy unikać za wszelką cenę, w każdym kraju, o czym głosi wieść ludowa w znanym serialu „Daleko od Noszy”.


15 komentarzy:

  1. Dzielnie wytrzymałaś w tym szpitalu :-)
    Raz byłam z klientką w szpitalu na kontrolnym podobno badaniu u gastroenerologa. Podobno, bo badania nie było, mimo zgłaszanych przez mnie poważnych zastrzeżeń co do funkcjonowania. Klientka była po hospitalizacji, niedawno wyjęte odżywianie zewnętrzne, ewidentnie nie trawiła jedzenia i nie jadła wiele. Wysłuchał, zapisał w kompie, pokiwał głową z szerokim uśmiechem i nakazał zapisać się na za kolejne pół roku. Nawet głupiego rtg nie zlecił, żeby zobaczyć czy nie ma fizycznych przyczyn. Czy klienta dożyła nie wiem, bo zmieniłam placement :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rany Boskie, naprawdę włos się jeży na głowie, a mamy przecież 21 wiek... wygląda na to, że w zeszłym stuleciu leczyli lepiej.

      Usuń
  2. A i jeszcze zapomniałam napisać, że w ramach tego bezpłatnego serwisu jest tez bezpłatny transport, np dla ludzi na wózkach. Tylko organizacja tego transportu sprawia, ze jak przyjechałam z klientka o 10, bez śniadania, bo jak badanie to powiedzieli, żeby być na czczo. A wyjechałam z nią o 21, od 14 czekałyśmy pod drzwiami przy recepcji na busa. Zero jedzenia czy picia, bo bufet szpitalny pusty już o 13ej. teraz wiem, że trzeba własny prowiant dla pdp brać.
    Druga moją klientkę bezpłatny transport przywiózł w listopadzie po 19ej, w samiuśkiej koszuli nocnej - nie ubrali jej w nic z czym wyszła z domu, tylko siedziała cała drogę w koszuli nocnej w środku zimnego busa, sami panowie w ciepłych kurtkach oczywiście, zimnica jak cholera. A klientka czekała w szpitalu na tego busa od 12ej, kiedy do mnie zadzwonili, żebym była w domu, bo właśnie przywieźli ją z oddziału do punktu organizującego transport i stąd kontakt z domem, i już zaraz ją pakują do busa i wiozą do domu. Jak dotarła do domu, to była zimna jak sopel, chorowała potem przez tydzień już na szczęście we własnym łóżku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jakieś chore faktycznie jest, ale nie wiem czy to brytyjska specyfika tylko czy w ogóle wszędzie tak... Ja kiedyś też wezwałam pogotowie do siebie w Polsce, bo mi zaczęło serce kołatać. I wtedy w szpitalu w Polsce to mi nagle na Izbie przeszło, ale lekarze się uparli mnie zatrzymać na badania. Jakąś troskę więc okazali.
      Niemniej jednak uciekłam na własne żądanie, żyję do dziś, kołatania mam od czasu do czasu...
      Zawsze mam przy sobie ze dwa różne antybiotyki, które już nie raz uratowały mi tyłek...

      Usuń
    2. No ja rozumiem, ze i w angielskim i w polskim szpitalu trzeba czekac na swoja kolejke w badaniach. Tylko mówie o badaniach. Byłam w Polsce na ostrym dyzuże nie raz, wiem jak to wygląda. jednak wole ta chamska polska słuzbe zdrowia, gdzie mozna sie wykłocic o cos, albo zwyczajnie pojsc do innego punktu i to co sie chce zrobic. A tutaj system tak dziala, ze jak odhaczyli ciebie, ze kontrola byla, to nawet zapisac sie gdzie indziej nie mozna, bo limit wykorzystany. I fascynujace jest, ze tutaj badanie palpacyjne zastepowane jest czesto wywiadem. Lubie ogladac te reality 'GP - behind closed doors' :-) Mozna sie nauczyc jak dziala ta opieka.
      Tez woże ze soba po świecie obowiązkowy zestaw polskich leków i antybiotyk - tak na wszelki wypadek.

      Usuń
    3. U nas dużym plusem jest to, że można zapłacić i zrobić sobie samemu jakie tylko się chce czy potrzebuje badania. I masz je w reku, a w UK badań do ręki nie dostaniesz, tylko mówią czy wszystko ok, czy nie. No faktycznie, w Polsce są większe możliwości, ale nerwy to człowiek na zszarpane po pobycie w szpitalu.
      Odkrywcza nie będę jak napiszę, że najlepiej nie chorować :)

      Usuń
  3. Ha,ha,ha... no taaak...angielska służba zdrowia - do dupy ale za to z uśmiechem :)
    Polska służba zdrowia - do dupy, bez uśmiechu, faktycznie... w większości przypadków jesteś tylko numerem albo mięsem do skrojenia przez rzeźników.
    Jaga! Trzeba było Ahmedowi podnieść wyżej tą nogę - może by się zapatrzył i coś konkretnego wypatrzył hehehhe :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehhe :) racja...
      Ahmed i tak miał trudno, bo ja polskim zwyczajem posłusznego pacjenta rozpięłam spodnie i zesunęłam majciochy, myśląc, że mnie zbada i ponaciska hahaha, ale tylko stał i "paczał". Pewnie musiał się potem do Allacha modlić o przebaczenie :)

      Usuń
  4. Świetne masz pióro! :) Ja też zastanawiałem się nad założeniem bloga, z perspektywy opiekuna osób starszych i niepełnosprawnych w Polsce, tzn. byłego opiekuna z końcem września ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Ty, ale to jest dobry pomysł, zakładaj.
      W Polsce są zupełnie inne realia, to byłoby ciekawe takie zestawienie...
      A jeśli pracowałaś w Polsce, to może przenieś się do UK? Praca w zasadzie ta sama, dziadki jak dziadki, a zarobki przynajmniej lepsze.. :)

      Usuń
    2. Czy można do Ciebie napisać prywatnie? Chciałbym podpytać o pracę jako live-in-care, min. o poziom wymaganego języka, itp.

      Usuń
    3. MOżna, sorki, odpuściłam trochę, bo miałam szkolenie w agencji i we wrześniu ze dwa razy leciałam do UK i z powrotem...

      Usuń
  5. A jaki masz mail?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sorry, nie ogarniam jeszcze całkowicie bloggera,na onecie było łatwiej, bo tam mail chyba był bardziej widoczny - yolantasen@gmail.com

      Usuń
  6. Jak sie jest zdrowym to milo zobaczyc sie z GP,albo pielegniarka bo sa usmiechnieci,zagadaja i czujesz sie przez 10 minut izyty jak na kawce ze znajomym. Jak zachorujesz- zarezerwuj sobie tone zdrowia ,aby przebic sie przez terminy,uprzejma, dlugotrwala korespondencje miedzy instytucjami ,specjalistami ..otrzymasz list z data stawienia sie ....ale wiesz ze lapowki od ciebie nikt nie bedzie oczekiwal za przyspieszenie ,bedziesz w koncu przyjeta do szpitala i sie toba zajma.. Mam przyjemne wspomnienie z mojego dnia kiedy skorzystalam z uslug szpitala i zabiegu pod narkoza. Jestem wdzieczna za opieke ,ktora wtedy otrzymalam w Royal Free Hospital.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję serdecznie za komentarze, inspirują i dodają mi skrzydeł, jednocześnie proszę o kulturę słowa w komentarzach :)

O honorze Jadwigi Burak

.... czyli Nieszczęsne Popychadło w akcji Dziś będzie krótko, ale soczyście, historyjka jest zwyczajnie za świetna, żeby wyrzucić ją...