O angielskiej służbie zdrowia napisano już chyba osobną
książkę. Jednakże, nawet opasłe tomiszcza o objętości encyklopedii Britannica
nie byłyby wystarczające do przedstawienia jej specyfiki. Temat jest zwyczajnie
niewyczerpywalny.
Znamy opowieści o paracetamolu na receptę przypisywanym
na wszystkie chyba choroby, oraz o liście antybiotyków, którą trzeba przejść,
żeby finalnie otrzymać ten, który wreszcie nam pomoże.
Angielski lekarz musi
ściśle trzymać się wytycznych na kartce zamiast samodzielnie pomyśleć – skoro
pacjent mówi, że od kilku tygodni ma ropny katar i łeb mu pęka, to zaprawdę
czysta amoksycyklina nie będzie w stanie mu pomóc i trzeba pomyśleć. Nie,
lekarz musi wypisać najpierw amoksy.. gdyż, jak się tłumaczy, on ma wytyczne na
kartce i według nich wypisuje. Moje pytanie wobec tego, po co w ogóle szedł na
studia, gdyż każdy jeden z ulicy potrafiłby przeczytać i wypisać receptę.
NHS zasadniczo jest za darmo, podobnie jak w Polsce. Ale zaraz, nie, pardon, w Polsce trzeba pokazać kartę z czipem (przynajmniej na Śląsku i wtedy
wiemy, że gdy karta zaświeci zielono to znaczy, że jesteśmy ubezpieczeni). NHS za
to ma zasadę darmowości i powszechnej dostępności – przez długie lata
faktycznie wędrowały do NHS-u biedne
ludy z całego swiata, nie mające zupełnie dostępu do jakiegokolwiek lekarza.
Sytuacja nabrzmiała do tego stopnia, że angielskie brukowce, wiodące prym w
kształtowaniu świadomości geopolitycznej na wyspie (np. Daily Telegraph, Daily
Mirror lub Times – na miarę naszego Faktu), zaczęły oskarżać nowoprzybyłych, w
tym przede wszystkim Polaków o wyłudzanie darmowych świadczeń. Dla Anglika
każdy osobnik z Europy środkowo-wschodniej to Polak, innych nacji nie znają.
Polacy
jednakże wiedzą, że trzeba być niespełna rozumu, żeby dygać na wyspę po
paracetamol. U nas, dzięki Bogu można go kupić w dowolnej ilości bez recepty
nawet w supermarkecie. Niemniej jednak do Anglików ten argument nie przemawia i
wciąż nas podejrzewają o dybanie na każdą okazję wykorzystania ich świetnie
rozwiniętego systemu opieki zdrowotnej.
Niestety,
czasem do angielskiego lekarza pójść trzeba, choćby nawet z ogromną niechęcią.
Moja
dobra znajoma, od lat mieszkająca w Londynie, musiała udać się do przybytku
NHS, czyli poradni zdrowia, gdyż zaczęło jej się trochę kręcić w głowie o
poranku i było to już na tyle uciążliwe, że musiała coś z tym zrobić.
Lekarz,
o wdzięcznym imieniu i nazwisku Kumbala Adongo, przyjął ją uprzejmie
(uprzejmość jest jednym z ogromnych plusów spotkań z tutejszymi lekarzami).
Wizyta przebiegała bardzo miło, lekarz zbadał, kurtuazyjnie się ukłonił, podał
rękę, pouśmiechał i wysłuchał informacji o dolegliwościach, bardzo uważnie
stukając w klawiaturę komputera (potem dowiedziałam się, że szukał w Google
odpowiedniej diagnozy). Zwyczajem wyspiarzy skonkludował, że znajoma ma odpocząć
i jeśli ją coś boli to może wypisać receptę na paracetamol?
Kiedy podłamana
znajoma wzięła inicjatywę w swoje ręce i poprosiła o skierowanie na badania,
przynajmniej podstawowe, w tym poziom cholesterolu i tarczycy, lekarz Kumbala
zaoponował, argumentując to jej szczupłą sylwetką.
Gdyby była gruba, jak
wyjaśnił, wtedy na pewno miałaby wysoki cholesterol, ale szczupłe osoby mają
niski, badania są więc niepotrzebne. Skończyło się jak zwykle, czyli znajoma poleciała
do Polski na płatne badania, gdzie wyszło, że cholesterol i wyniki tarczycy są
złe.

Osobiście
też miałam przywilej zetknięcia się ze służbą zdrowia. Nie było wyjścia,
zaczęło mnie boleć w okolicy wyrostka i było to na tyle uciążliwe, że nie dało
się normalnie funkcjonować. Bolało i bolało, w końcu więc, niechętnie, udałam
się do poradni gdzie wskoczyłam w wolny teramin niemal od razu. Przeszłam
obowiązkowy wywiad z pielegniarką, która zdecydowała, że tak, lekarz powinien
mnie zobaczyć. I rzeczywiście, zobaczył.
Statecznym krokiem wszedł do gabinetu doktor Ahmed, podparł się pod boki i kazał mi podnieść prawą nogę. Jak na złość przy podnoszeniu prawej nogi mnie nie bolało, dopiero kiedy na nią stawałam, to czułam ból. Kazał podnieść, podnoszę. Nie boli, cholera.
Statecznym krokiem wszedł do gabinetu doktor Ahmed, podparł się pod boki i kazał mi podnieść prawą nogę. Jak na złość przy podnoszeniu prawej nogi mnie nie bolało, dopiero kiedy na nią stawałam, to czułam ból. Kazał podnieść, podnoszę. Nie boli, cholera.
–
To nie wyrostek – zawyrokował Ahmed – to naderwane więzadło.
Ki
diabeł więzadło, jakie więzadło? – myslę sobie, ale z Ahmedem nie taka łatwa
rozmowa. Zawyrokował i wyszedł, a uradowana pielegniarka z ulgą mówi
–
Widzisz? Uff, całe szczęście, to nie wyrostek.
Wyszłam
z poradni z receptą na paracetamol i bólem przy stawaniu na prawą nogę.
Po
paru dniach, kiedy „więzadło” nadal się odzywało, a jednej nocy ból był tak
silny, że budził mnie co chwilę, postanowiłam w końcu zadzwonić po pogotowie.
Był to krok desperacki, ale postawiłam wszystko na jedną kartę, bo panika
zaczęła już we mnie hulać. Co jak co, ale nagła śmierć za granicą stanowi
potworny problem dla rodziny w kraju. Postanowiłam za wszelką cenę dotrzeć do
jakiegoś normalnego lekarza. Zerwałam się więc wczesnym rankiem i pozbierałam
do reklamówki piżamę i szczoteczkę – zostawiając walizkę i resztę rzeczy poupychanych w domu babki – po czym siadłam do
telefonu.
Faktycznie,
pogotowie po usłyszeniu objawów przyjechało błyskawicznie, niemal po 5 minutach.
Dwie bardzo miłe panie, zmierzywszy mi ciśnienie i wysłuchawszy gdzie boli,
zdecydowały, że jedziemy do szpitala. W karetce podano mi gaz znieczulający
oraz …. paracetamol…
Szpital
był dość daleko, około 60 km od babkowej wsi. Po przyjeździe, wcale jakoś nie
robiono wokół mnie szumu, posadzono na wózek i kazano czekać w ogromnej kolejce.
Mniej więcej po pół godzinie miły pan zawiózł mnie – chodzić zabroniono – na
Izbę Przyjęć gdzie już siedział spory tłumek. Pobrali mi krew, nawet dość
zgrabnie, nie zostawiając jak w Polsce wylewu do łokcia i znowu kazali czekać.
Czekam, mijają godziny, zaczynam być wściekle głodna (śniadania rzecz jasna nie zdążyłam zjeść), poza tym czuję parcie na pęcherz jak szlag. Na Izbie panuje atmosfera luzu i wesołości, dobiegają mnie wybuchy śmiechu, personel chodzi krokiem wolnym i tanecznym. Ogólnie człowiek czuje się jak na dworcowej poczekalni.
Czekam, mijają godziny, zaczynam być wściekle głodna (śniadania rzecz jasna nie zdążyłam zjeść), poza tym czuję parcie na pęcherz jak szlag. Na Izbie panuje atmosfera luzu i wesołości, dobiegają mnie wybuchy śmiechu, personel chodzi krokiem wolnym i tanecznym. Ogólnie człowiek czuje się jak na dworcowej poczekalni.
Przywożą
chłopaka wijącego się z bólu, biedak gryzie rękę, żeby nie krzyczeć. Nie jestem
lekarzem, ale widzę, że kuli się i trzyma za prawy dół brzucha, więc wnioskuję,
że to może być także wyrostek. Chłopak dostaje coś przeciwbólowego i wstawiają
go w kolejkę, ma czekać.
Po
kolejnej godzinie czekania nie wytrzymuję i lecę do wc na drugi koniec
korytarza. Kiedy wracam, łapie mnie pielęgniarka i mówi, że mam oto oddać mocz…
mówię, że własnie oddałam. No to ona nic nie poradzi, mam oddać tu do kubka. Jesu,
piję litry wody z dystrybutora, mija kolejna godzina. W końcu około południa
jest, lecę do wc… oddane, uff…
Wreszcie wołają
mnie do gabinetu, gdzie bardzo miła pani doktor zaczyna ze mną gaworzyć o życiu
i pracy, w międzyczasie zgrabnie wrzucając pytania o ból brzucha. Pyta o mój
zawód, bo tak dobrze mówię po angielsku, że skąd ja to jestem i gdzie pracuję.
O Boże, w opiece, kiwa współczująco głową… Maca mnie wreszcie, nie każąc
podnosić nogi, znowu mnie nie boli. Każe czekac na wyniki, ale według niej to
nie wyrostek. No to co, do cholery?
Wracam
na korytarz, czekam… po kolejnej godzinie wyniki wreszcie są. Pani woła mnie z
powrotem do gabinetu.
–
Mam dobre wieści – oznajmia – nie jesteś w ciąży.
Sic,
po tej informacji powinna spaść kurtyna milczenia. W jakiej ciąży, do jasnej
cholery? Ciąża z racji wieku już dawno mi, dzięki Bogu nie grozi, ale pani poważnie
oznajmia, że nigdy nic nie wiadomo. Według tej pani mój ból brzucha jest z pewnością
spowodowany torbielą na jajniku, ona wie, bo takie torbiele to się tworzą co
chwilę w zasadzie, ona też ma z tym problem, więc wie i już. Dostaję kolejną
receptę tym razem na wzmocniony kodeiną paracetamol i dziękuje mi, do widzenia.
Wychodzę
ze szpitala po południu w pełnym słońcu, głodna i wściekła jak szlag gdzieś na peryferiach nieznanego mi
miasta, z bohatersko dzierżoną czerwoną Baltonowską reklamówką w dłoni. Jest
Bank Holiday, wszystko zamknięte. Po trudach i znojach, znajduję jedyną czynną
kafejkę przyszpitalną gdzie spożywam angielskie cokolwiek z kawą i stawiam
czoła powrotnej podróży na wiochę do babki, gdzie zostały wszystkie moje rzeczy.
Dyndając reklamówką docieram jakimś cudownie napatoczonym autobusem do centrum.
Po półgodzinnym marszu melduję się na dworcu i po dwóch przesiadkach w końcu
udaje mi się późnym popołudniem dojechać do babki w stanie agonalnym z powodu
bólu tego cholernego więzadła, (pardon, teraz już jajnika) decydując, że
trudno, niech się dzieje co chce, nie idę tu już nigdy w życiu do żadnego
lekarza.
U
babki zażywam swój pieczołowicie hołubiony antybiotyk pamiętając mgliście jakieś artykuły o leczeniu
wyrostka antybiotykiem. Na deser dokładam wzmocniony paracetamol i po paru
dniach czuję się nieco bardziej normalnie.
Gwoli
sprawiedliwości dodam, że pomysły lekarzy polskich też są warte kolejnego posta.
Pomysły mieli podobne, łącznie z chorobami nerek, przepukliną (która jeden
nawet zobaczył na USG).
Znajomej
z bólem gardła, polski internista zaproponował wycięcie wyrostka (powinnam była
iść do niego, zamiast się pętać po angielskich NHS-ach). Niestety, naszym
lekarzom brakuje owej cudownej niefrasobliwości, uśmiechu i gaworzenia. Porównując,
angielska służba zdrowia jest śmieszna, lekceważąca, ale mało inwazyjna. Zanim
zdecydują się zadziałać radykalnie, odwlekają operację jak tylko mogą, co nie
jest do końca złe. Polska za to jest przerażająca, zachłanna na kasę,
traktująca pacjenta jak numer, albo mięso do skrojenia, tkwiąca mentalnie w
głębokim PRL-u. Nasi lekarze w porównaniu z angielskimi są chamscy, aroganccy,
bezczelni i okrutni.
Suma
sumarum, postawiłam wszystko na jedną kartę, modląc się gorąco o cud, kiedy to każda
życzliwa wzmianka pt. „idź do lekarza, koniecznie” powodowała u mnie wzrost agresji.
Cud się zdarzył, modlitwa w połaczeniu z antybiotykiem ma potężne działanie,
więc udało mi się nie umrzeć, co jest raczej dziwne, zważywszy natężenie tamtego
bólu.
Wnioski?
Lekarzy i szpitali należy unikać za wszelką cenę, w każdym kraju, o czym głosi
wieść ludowa w znanym serialu „Daleko od Noszy”.
Dzielnie wytrzymałaś w tym szpitalu :-)
OdpowiedzUsuńRaz byłam z klientką w szpitalu na kontrolnym podobno badaniu u gastroenerologa. Podobno, bo badania nie było, mimo zgłaszanych przez mnie poważnych zastrzeżeń co do funkcjonowania. Klientka była po hospitalizacji, niedawno wyjęte odżywianie zewnętrzne, ewidentnie nie trawiła jedzenia i nie jadła wiele. Wysłuchał, zapisał w kompie, pokiwał głową z szerokim uśmiechem i nakazał zapisać się na za kolejne pół roku. Nawet głupiego rtg nie zlecił, żeby zobaczyć czy nie ma fizycznych przyczyn. Czy klienta dożyła nie wiem, bo zmieniłam placement :-)
Rany Boskie, naprawdę włos się jeży na głowie, a mamy przecież 21 wiek... wygląda na to, że w zeszłym stuleciu leczyli lepiej.
UsuńA i jeszcze zapomniałam napisać, że w ramach tego bezpłatnego serwisu jest tez bezpłatny transport, np dla ludzi na wózkach. Tylko organizacja tego transportu sprawia, ze jak przyjechałam z klientka o 10, bez śniadania, bo jak badanie to powiedzieli, żeby być na czczo. A wyjechałam z nią o 21, od 14 czekałyśmy pod drzwiami przy recepcji na busa. Zero jedzenia czy picia, bo bufet szpitalny pusty już o 13ej. teraz wiem, że trzeba własny prowiant dla pdp brać.
OdpowiedzUsuńDruga moją klientkę bezpłatny transport przywiózł w listopadzie po 19ej, w samiuśkiej koszuli nocnej - nie ubrali jej w nic z czym wyszła z domu, tylko siedziała cała drogę w koszuli nocnej w środku zimnego busa, sami panowie w ciepłych kurtkach oczywiście, zimnica jak cholera. A klientka czekała w szpitalu na tego busa od 12ej, kiedy do mnie zadzwonili, żebym była w domu, bo właśnie przywieźli ją z oddziału do punktu organizującego transport i stąd kontakt z domem, i już zaraz ją pakują do busa i wiozą do domu. Jak dotarła do domu, to była zimna jak sopel, chorowała potem przez tydzień już na szczęście we własnym łóżku.
To jakieś chore faktycznie jest, ale nie wiem czy to brytyjska specyfika tylko czy w ogóle wszędzie tak... Ja kiedyś też wezwałam pogotowie do siebie w Polsce, bo mi zaczęło serce kołatać. I wtedy w szpitalu w Polsce to mi nagle na Izbie przeszło, ale lekarze się uparli mnie zatrzymać na badania. Jakąś troskę więc okazali.
UsuńNiemniej jednak uciekłam na własne żądanie, żyję do dziś, kołatania mam od czasu do czasu...
Zawsze mam przy sobie ze dwa różne antybiotyki, które już nie raz uratowały mi tyłek...
No ja rozumiem, ze i w angielskim i w polskim szpitalu trzeba czekac na swoja kolejke w badaniach. Tylko mówie o badaniach. Byłam w Polsce na ostrym dyzuże nie raz, wiem jak to wygląda. jednak wole ta chamska polska słuzbe zdrowia, gdzie mozna sie wykłocic o cos, albo zwyczajnie pojsc do innego punktu i to co sie chce zrobic. A tutaj system tak dziala, ze jak odhaczyli ciebie, ze kontrola byla, to nawet zapisac sie gdzie indziej nie mozna, bo limit wykorzystany. I fascynujace jest, ze tutaj badanie palpacyjne zastepowane jest czesto wywiadem. Lubie ogladac te reality 'GP - behind closed doors' :-) Mozna sie nauczyc jak dziala ta opieka.
UsuńTez woże ze soba po świecie obowiązkowy zestaw polskich leków i antybiotyk - tak na wszelki wypadek.
U nas dużym plusem jest to, że można zapłacić i zrobić sobie samemu jakie tylko się chce czy potrzebuje badania. I masz je w reku, a w UK badań do ręki nie dostaniesz, tylko mówią czy wszystko ok, czy nie. No faktycznie, w Polsce są większe możliwości, ale nerwy to człowiek na zszarpane po pobycie w szpitalu.
UsuńOdkrywcza nie będę jak napiszę, że najlepiej nie chorować :)
Ha,ha,ha... no taaak...angielska służba zdrowia - do dupy ale za to z uśmiechem :)
OdpowiedzUsuńPolska służba zdrowia - do dupy, bez uśmiechu, faktycznie... w większości przypadków jesteś tylko numerem albo mięsem do skrojenia przez rzeźników.
Jaga! Trzeba było Ahmedowi podnieść wyżej tą nogę - może by się zapatrzył i coś konkretnego wypatrzył hehehhe :)
Hehhe :) racja...
UsuńAhmed i tak miał trudno, bo ja polskim zwyczajem posłusznego pacjenta rozpięłam spodnie i zesunęłam majciochy, myśląc, że mnie zbada i ponaciska hahaha, ale tylko stał i "paczał". Pewnie musiał się potem do Allacha modlić o przebaczenie :)
Świetne masz pióro! :) Ja też zastanawiałem się nad założeniem bloga, z perspektywy opiekuna osób starszych i niepełnosprawnych w Polsce, tzn. byłego opiekuna z końcem września ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńTy, ale to jest dobry pomysł, zakładaj.
W Polsce są zupełnie inne realia, to byłoby ciekawe takie zestawienie...
A jeśli pracowałaś w Polsce, to może przenieś się do UK? Praca w zasadzie ta sama, dziadki jak dziadki, a zarobki przynajmniej lepsze.. :)
Czy można do Ciebie napisać prywatnie? Chciałbym podpytać o pracę jako live-in-care, min. o poziom wymaganego języka, itp.
UsuńMOżna, sorki, odpuściłam trochę, bo miałam szkolenie w agencji i we wrześniu ze dwa razy leciałam do UK i z powrotem...
UsuńA jaki masz mail?
OdpowiedzUsuńsorry, nie ogarniam jeszcze całkowicie bloggera,na onecie było łatwiej, bo tam mail chyba był bardziej widoczny - yolantasen@gmail.com
UsuńJak sie jest zdrowym to milo zobaczyc sie z GP,albo pielegniarka bo sa usmiechnieci,zagadaja i czujesz sie przez 10 minut izyty jak na kawce ze znajomym. Jak zachorujesz- zarezerwuj sobie tone zdrowia ,aby przebic sie przez terminy,uprzejma, dlugotrwala korespondencje miedzy instytucjami ,specjalistami ..otrzymasz list z data stawienia sie ....ale wiesz ze lapowki od ciebie nikt nie bedzie oczekiwal za przyspieszenie ,bedziesz w koncu przyjeta do szpitala i sie toba zajma.. Mam przyjemne wspomnienie z mojego dnia kiedy skorzystalam z uslug szpitala i zabiegu pod narkoza. Jestem wdzieczna za opieke ,ktora wtedy otrzymalam w Royal Free Hospital.
OdpowiedzUsuń