.... czyli Nieszczęsne Popychadło w akcji
Dziś będzie krótko, ale soczyście, historyjka jest
zwyczajnie za świetna, żeby wyrzucić ją w odmęty zapomnienia.
Przed chwilą uroczono mnie opowiastką, która zaoferowała mi przynajmniej pół
godziny stuporu.
Otóż, znajoma opiekunka, młode i urocze dziewczę,
nazwijmy ją Kasia (ze względów ochronnych), opiekuje się staruszką A, która to
staruszka ma „psiapsiółę”, obecnie równie "staruszkową" – staruszkę B. Obie panie
znają się od wieków i mieszkają od siebie o rzut beretem.
Staruszka B do niedawna była lekko pokrzywdzona przez los, gdyż nie posiadając Demencji
nie zasługiwała na towarzystwo żadnej opiekunki. Musiała, nieszczęsna, samotnie tkwić
pośród gratów w swoim salonie – czyli spędzać czas na rozrywkach typowych dla
starszej, angielskiej pani.
Na szczęście niedawno los sobie o niej przypomniał,
szczodrze obdarzając ją zaburzeniami pamięci, co zaskutkowało natychmiastowym
przydziałem opiekunki live-in.
Anglicy, naród oszczędny, (co charakteryzuje zazwyczaj
grupy z dochodem wyższym niż średni) - lubią sobie pokombinować, pokomplikować
i w ogóle stworzyć wokół siebie wiele chaosu i zamieszania. Jeśli ktoś nie
wierzy, niech obejrzy co się dzieje w rządzie i Parlamencie w związku z Brexitem.
Poniżej, w pigułce
nagłówki wczorajszych gazet, dobitnie świadczących, że ten onegdaj światły naród, obecnie doszczętnie zidiociał – a jak to jest, że nagłówek z prawej, o "giant boobs", dziwnym trafem wcale nie razi, w otoczeniu opisów wyczynów BOJO? Nie wiem.
Ano, do rzeczy – synowie babki B postanowili, że po
co płacić za angielską, rodzimą agencję.
Należy rzucić się wir przygody i zapewne walcząc z uprzedzeniem narodowościowym podpisać kontrakt z PM24.
Pani opiekunka z PM, nazwijmy ją Jadwiga Burak, nie znając większości angielskich fraz, poza wymaganymi:
„yes, of course”, albo: „yes, yes”, lub też samo: „of course”, emanowała
najwyższym szczęściem myjąc babce tyłek, zmieniając pady, a wieczorami szorując
w kuchni podłogi i tym podobne, czyli wykonując typowe tam „carer’s duties”, za
jedyne 280 GBP na tydzień.
Jadwiga starała się dniami i nocami
udowodnić, że jest godna tej oszałamiającej, w jej mniemaniu, kwoty.
Dla przypomnienia, normalna osoba, znająca to zajęcie, wie, że minimalna kwota,
dla której warto wycierpieć "opiekunkowe" obowiązki, do których dołożyć należy znoszenie angielskich dziwactw z Brexitem na czele, to kwota niemal dwa razy wyższa.
Tak
jest przyjęte, a nawet zapisane w angielskim prawie. Gdzie, tego nie wie nikt,
ale podobno jest.
Otóż pewnego pięknego dnia, Kasia i pani A postanowiły zorganizować miły
lunch w jednym z ulubionych miejsc obu staruszek.
Zaprosiły więc panią B oraz Jadwigę. Staruszki były przeszczęśliwe, mogąc powspominać stare dzieje – przynajmniej tyle ile z tego były w stanie zapamiętać, a panie opiekunki wraz z
nimi miały raczyć się specjałami typu herbata plus podeschnięte i za słodkie
ciasteczka – czyli to co Anglicy lubią najbardziej.
Jakie było zdziwienie Kasi, kiedy opiekunka Burak znienacka bryknęła i wyraziła niezadowolenie, z
faktu, że jej podopieczna, pani B ma zakupić owe specjały za swoje własne
pieniądze.
– Nigdy w życiu – oświadczyła, niemal tupiąc przy tym nóżką – ja nie pozwolę,
żeby moja B za mnie płaciła, nikt nie będzie za mnie płacił – to w ogóle
nie jest uczciwe, żeby jadać na koszt
klienta.
Kasię zatkało, zwyczajnie, ponieważ będąc na wyspach już długo, zdaje sobie
sprawę, że kwestia kilku a nawet kilkunastu funtów wydanych na posiłek poza
domem, to jest śmieszny grosz w porównaniu z tym, co na kontach maja osoby,
które stać prywatnie na opiekunkę live-in.
Ponadto, w regulaminie czy kontrakcie takie
rzeczy są zazwyczaj zagwarantowane i naturalne. Robienie cyrku z czegoś takiego
jest zwyczajnie kolejnym idiotyzmem.
Kasia starała się wytłumaczyć delikatne Jadwidze, o co
chodzi, ale Jadzia się zbiesiła i dumnie odmaszerowała z podniesioną głową, odmawiając ciastek
i herbaty na koszt klienta oraz zostawiając całe towarzystwo z opadniętymi ze
zdziwienia szczękami.
Ciekawe, że Jadzia nie pamięta o honorze na co dzień, pracując za połowę stawki.
Jestem w tym momencie przekonana, że nie jest to
zupełnie wina PM24.
Ba, nawet śmiem twierdzić, że PM24 zasługuje na medal za
nieocenioną umiejętność wyłuskiwania tych nieszczęsnych popychadeł.
Teraz pozostaje tylko czekać aż Anglicy podchwycą temat,
chętni zastąpić rozpasane rzesze pozostałych, pracujących za ponad 500 funtów tygodniowo, jedzących ICH ciastka za free i ośmielających się wydukać coś
więcej niż obowiązkowe „yes, yes”, tudzież „of course” kobiet.
Dziękujemy wam, Jadzie, bardzo was lubimy.
PS. Gdybyś któremuś z czytelników, święte oburzenie
nie pozwoliło łyknąć terminu „nieszczęsne popychadło” to informuję, iż termin został wzięty żywcem z
książki Billa Brysona: ”Herbatka o piątej” :D
Jadwiga Burak natomiast to przezwisko wymyślone
przez rekruterów, tudzież managerów z PM24, gdyż pod takim właśnie „nickiem”
jeden z nich wlazł na "opiekunkową grupę" udając Jadwigę z lubelskiego.
Podstęp
został przeze mnie szybko wykryty kiedy pani Burak zaczęła zachwalać wspaniałe
zarobki i warunki pracy w tej agencji.
Cudownie sie to czytało!!! Dziękuję!
OdpowiedzUsuńJa chyba zacznę tez pisać bloga
OdpowiedzUsuńPracuje z jedna klientka już trzeci rok a książkę mogę napisać o opiekunkach z angielskich agencji - to są dopiero przypadki