środa, 21 sierpnia 2019





Stojąc z psem

czyli między rozumem a demencyjnym chaosem



Dawno nic nie pisałam, bo tak bardzo spowszedniało mi opiekowanie się ......, że w zasadzie wszystko wokół mnie jakoś znormalniało, i stało się zwyczajne. Skutkiem czego, po prostu przestało mnie dziwić….
            No bo co w tym niezwykłego, że się żyje w jakiejś tam posiadłości ze starą hrabiną bujając się po komnatach, wdychając wiekowy kurz z nigdy nie pranych, indyjskich dywanów, które onegdaj należały jeszcze do hrabiniego… zaraz, może hrabinowego - tatusia?
Co w tym niezwykłego, że się jada na śniadanie cheddar na toście polany obficie Marmite, albo że chciwie oblizując paluchy w kuchni wyżera się quiche lorraine z sosem Worcester? Takie tam, normalne życie….
            W całej tej nudnej egzystencji, nagle pojawia się ona, ta suka jedna, zwana Midge (imię tak samo wstrętne jak ona cała – prawdopodobnie od „migdet” czyli „karzeł”, zaiste, pasujące do niej bardzo). Karzeł, a że to suka, to Karlica....

Rodzaj terrriera, coś jakby wstrętny, żyjący odwłok robaczy porośnięty rzadkim, białym, szczeciniastym włosem. Zresztą pal sześć wygląd,  niech tam sobie żyje, ale życie tego psa znienacka zaczęło zaburzać moją drogą i pieczołowicie chronioną wolność osobistą.

Mianowicie pies ów od jakiegoś czasu zaczął  umilać mi życie, szkodząc jednocześnie na umysł i psychikę. Bardziej nawet niż męczące demencyjne babki i dziadkowie. Jakkolwiek z babką i dziadkiem naprawdę można sobie spokojnie poradzić, tutaj natomiast moje sposoby zawiodły na całej linii. Pies stanowi coś w rodzaju mściwego miecza Demoklesa, czy też może mściwego ramienia demencyjnego umysłu, który to umysł posługuje się psem jak bronią, aby zniweczyć spokój mego dnia i nocy.

Do rzeczy jednak i od początku. Mianowicie pies Migde od jakiegoś czasu zaczął być słyszalny w nocy w kuchni, kiedy to jej jazgot i zawodzenie wybudzało mnie nieustanie ze snu w środku nocy. 

Wchodząc do kuchni z nerwami w postronkach, około czwartej rano, wdeptywałam w jakieś potwornie ilości sraki, które się z psa wydobywały. 
Walczyłam z tym procederem długo, zdawszy sobie wreszcie sprawę, że problemy żołądkowe psa są ściśle powiązane z jakością i ilością  pożywienia konsumowanego przez babkę. 

Im bardziej wyszukane potrawy jadła babka, tym bardziej pies w nocy cierpiał i jęczał, skutkiem czego cierpiałam także ja. Wreszcie, po iluś nieprzespanych nocach, kiedy dodatek za budzenie nie przysługuje, bo przecież klientka śpi jak zabita (przygłucha i psa nie słyszy), zaczęłam go na noc wpuszczać do living-room. Tam, zadowolony spał spokojnie. 

Niestety, żołądek nie zareagował pozytywnie na zmianę sypialni i poranki spędzałam czyszcząc tym razem beżową wykładzinę (tradycyjnie babka ma to co każdy niemal w pokoju w UK, czyli jasny, beżowy wall-to-wall carpet) z psich gówien sromotnie rozlanych od ściany do ściany… 

Jako, że jestem osobą „resourceful” zaczęłam myśleć co by tu zrobić. „Najsampierw” potraktowałam babkę po angielsku, za pomocą słów i logiki starając się tłumaczyć, że psa z talerza karmić nie należy, gdyż ziemniaki, sosy, boczek, jajka, pomidor smażony, oraz wszelkie desery na bazie nabiału i cukru, psu, a tym bardziej dywanowi zwyczajnie nie służą. 

Babka z początku kiwała głową udając po angielsku, że mnie słucha i rozumie co do niej mówię, na zasadzie „pogada, pogada i pójdzie”, dziwiąc się nieodmiennie któż to może psa dokarmiać, bo ona na pewno nie, ona nigdy swojego psa nie karmi z talerza, nigdy...

Z początku ufnie mniemałam, iż dotarło, jak idiotka, wciąż daję się nabierać na potakiwania, że niby ta druga osoba rozumie. Niestety, wszelkie tłumaczenia i problemy są zawsze i nieodmiennie zwalane na opiekunki. Siłą rzeczy więc, także sprawa psa spadła na mnie i zaczęła się walka. Jak to zwykle z walką z nimi bywa, zależy wszystko do stanu naszego konta. Demencja, nawet upierdliwa ma te przewagę, że jest bogata, a bogatemu wolno wszystko. Dokarmia więc nadal psa, rżnąc głupa, że nie, ona nie karmi. Postanowiłam więc złapać panią na gorącym uczynku. Podczas posiłku, który hrabina spożywa samotnie, bo przecież jeść z opiekunką nie będzie, zaczaiłam się za drzwiami, czekając na wyciągniętą w kierunku psa, suchą i drżącą rączynę z kawałkiem ciastka. Udało się, złapałam. Ha, wyskoczyłam zza drzwi i spytałam –  „To co, nie karmisz psa?” Jesu, trzeba było widzieć ten wkurw w oczach babki, to połączenie wstydu i wściekłości, jak ja śmiem JĄ upominać. Z drugiej strony jednak była czerwona jak burak. Reakcja była typowa dla Anglika, zaczęła się zwyczajnie drzeć, że nawet psem się zająć nie potrafię – JA się nie potrafię zając psem… hm
         
Usłyszawszy typowe hasło „fucking foreigners, do not even know how to take care of a dog” wiedziałam już, że muszę sobie poradzić, albo poszukać nowej demencji do pilnowania, takiej bez psa rzecz jasna. Jako, że na razie nie chciało mi się zmieniać miejsca, poza psem bowiem babka kompletnie nie wymaga żadnej opieki, samochód mam, kartę bankową babki też mam, poza psem panuje tu święty spokój.  

Zaczęłam więc ograniczać psu dostęp do michy babki, zamykając go na czas posiłków w kuchni, gdzie pilnuję, stojąc z miotła, której się Karlica boi, żeby nie darła japy, bo drze niemiłosiernie i musi niestety otrzymywać trzepnięcia gazetą dla przypomnienia gdzie się obecnie znajduje –  że nie jest to pokój babki, tylko kuchnia ze stojącą, wściekłą samicą Alfa, która nie pozwoli sobie na darcie japy pod talerzem. 

Tak więc każdy wieczór spędzam w kuchni, opędzając się od ohydnego zwierzaka, pilnując, żeby nie żarł ludzkiego jedzenia, nie mam bowiem najmniejszej ochoty czyścić sraki z dywanu.

Pies także śpi oficjalnie w pokoju, gdzie na noc rozkładam gazety, zajmuje mi to notabene około 10 minut. Podobnie, składanie tego rano –  pies wykazuje taką mściwość, że potrafi za przeproszeniem walić gówno POMIĘDZY gazety, jak się rozchylą to centralnie sra własnie tam, a potem wdeptuje w to i chodzi po całym domu, więc trzeba rozkładać na zakładkę. 


Kluczem do sukcesu jest jednakże powstrzymywanie go od siedzenia w salonie gdzie babka jada. Ostatnio babka zaczęła domagać się przyprowadzania psa do salonu na posiłki. Wiem już, że gadka pod tytułem „nie karm psa” niewiele pomoże, wymyśliłam historyjkę, że pies musi zjeść lekarstwo na zapalenie stawów (mamy taki syrop w kuchni), a że wtedy może biedaczek zwymiotować, więc muszę pilnować. Hrabina jednakże próbuje –  „od jutra zacznijmy to dawać” –  ale ze mną nie tak łatwo idzie, bo –  „pies już zaczął brać i musi kontynuować”.
           
Wniosek taki mam z tego, że nigdy, przenigdy nie wezmę klienta ze zwierzęciem, żadnym, bo ich psy i koty są kompletnie nie przyuczone do życia w domu i przysparzają więcej roboty niż ich właściciele. Serio. 


Na koniec piosenka Karlicy, z kuchni, dla wszystkich aktywnych oraz aspirujących opiekunek

  
  

4 komentarze:

  1. mnie u podopiecznej upokorzyl do czerwonosci wlasnie pies. Sprowadzony z Cypru ,sierota z paszportem,po okresie ulicznej tulaczki trafila mu sie rodzina adopcyjna. Przybyl z synem pdp do naszego domu. wychudzony jak postronek,piszczacy usadzony na czas kolacji rodzinnej ze mna w kuchni. rodzina mlaska nad kolacja a ten wyje wnieboglosy...dalam kawalek czegos,potem jeszcze znikalo w locie ,co ja mowie-w mgnieniu oka,,na wrzucone do miski kuleczki sztuczne jako karma sucha nie chcial spojrzec. No to dolozylam jeszcze to co zostalo z tlerzy biesiadnikow w tajemnicy glebokiej. Maja cale zycie psy i to potezne jak buldog,owczarek niemiecki i mastif...chowane na zarciu z garnka a nie z worka nylonowego,spelnilam sie w poczuciu dobrego uczynku. I tak bylo mi milo do nastepnego piatku ,kiedy to syn wzial mnie na bok mowiac:Maggie,last Sunday our dog was violently ill,vomited and with diarhorea,we took him to vets? He was vomiting our evening food. Nie wiedzialam gdzie mam spojrzec ze wstydu. Tk wiec za moje dobre serce i checi psisko mnie upokorzylo publicznie. Teraz -chocby wyl i skamlal-nie zwracam uwagi i zadnego angielsko chowanego psa nie chce miec pod opieka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zgadzam się, niestety tutaj to ja jestem wrogiem karmienia z talerza i uciekam sie do wszelkich sposobów, żeby pies jadał wyłącznie psie jedzenie. Zwyczajnie dlatego, że psie gówna sprzatam wyłacznie ja, i ja szoruję dywan. Pies po żarciu ludzkim dostaje sraki i za przeproszeniem wali wszędzie.
      Niby mi się udaje, ale odkryłam, że babka chowa jedzenie przede mną, na boczek, i kiedy jest juz po kolacji, pies jest dokarmiany tymi boczkami. Krótko mówiąc, dalej robi, moze nieco mniej, ale zawsze.

      Usuń
  2. HAHAHA...nooo..opowieść jak z horroru! Ja mam nie srającego ale ujadającego chichuachua i dwa koty łażące po stołach...zresztą pies, mniejszy od tych kotów, też łazi po stołach ale wiesz..hygiene must be!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, hygiene must be, a w katach pajęczyny od 100 lat nie zmiatane

      Usuń

Dziękuję serdecznie za komentarze, inspirują i dodają mi skrzydeł, jednocześnie proszę o kulturę słowa w komentarzach :)

O honorze Jadwigi Burak

.... czyli Nieszczęsne Popychadło w akcji Dziś będzie krótko, ale soczyście, historyjka jest zwyczajnie za świetna, żeby wyrzucić ją...