Stojąc
z psem
czyli
między rozumem a demencyjnym chaosem
Dawno nic nie pisałam, bo tak bardzo spowszedniało
mi opiekowanie się ......, że w zasadzie wszystko wokół mnie jakoś znormalniało, i stało się zwyczajne. Skutkiem czego, po prostu przestało mnie
dziwić….
Co w tym niezwykłego, że się jada na śniadanie cheddar na toście polany obficie
Marmite, albo że chciwie oblizując paluchy w kuchni wyżera się quiche lorraine
z sosem Worcester? Takie tam, normalne życie….
W całej
tej nudnej egzystencji, nagle pojawia się ona, ta suka jedna, zwana Midge (imię
tak samo wstrętne jak ona cała – prawdopodobnie od „migdet” czyli „karzeł”, zaiste,
pasujące do niej bardzo). Karzeł, a że to suka, to Karlica....
Rodzaj terrriera, coś jakby wstrętny, żyjący odwłok robaczy porośnięty rzadkim, białym, szczeciniastym włosem. Zresztą pal sześć wygląd, niech tam sobie żyje, ale życie tego psa znienacka zaczęło zaburzać moją drogą i pieczołowicie chronioną wolność osobistą.
Rodzaj terrriera, coś jakby wstrętny, żyjący odwłok robaczy porośnięty rzadkim, białym, szczeciniastym włosem. Zresztą pal sześć wygląd, niech tam sobie żyje, ale życie tego psa znienacka zaczęło zaburzać moją drogą i pieczołowicie chronioną wolność osobistą.
Mianowicie
pies ów od jakiegoś czasu zaczął umilać mi życie, szkodząc jednocześnie na umysł i psychikę. Bardziej
nawet niż męczące demencyjne babki i dziadkowie. Jakkolwiek z babką i dziadkiem
naprawdę można sobie spokojnie poradzić, tutaj natomiast moje sposoby zawiodły
na całej linii. Pies stanowi coś w rodzaju mściwego miecza Demoklesa, czy też
może mściwego ramienia demencyjnego umysłu, który to umysł posługuje się psem
jak bronią, aby zniweczyć spokój mego dnia i nocy.
Do rzeczy jednak i od początku. Mianowicie pies Migde od jakiegoś czasu zaczął być słyszalny w nocy w kuchni, kiedy to jej jazgot i zawodzenie wybudzało mnie nieustanie ze snu w środku nocy.
Wchodząc do kuchni z nerwami w postronkach, około czwartej rano, wdeptywałam w jakieś potwornie ilości sraki, które się z
psa wydobywały.
Walczyłam z tym procederem długo, zdawszy sobie wreszcie
sprawę, że problemy żołądkowe psa są ściśle powiązane z jakością i ilością pożywienia konsumowanego przez babkę.
Im bardziej wyszukane potrawy jadła babka, tym bardziej pies w nocy cierpiał i jęczał, skutkiem czego cierpiałam także ja. Wreszcie, po iluś nieprzespanych nocach, kiedy dodatek za budzenie nie przysługuje, bo przecież klientka śpi jak zabita (przygłucha i psa nie słyszy), zaczęłam go na noc wpuszczać do living-room. Tam, zadowolony spał spokojnie.
Niestety, żołądek nie zareagował pozytywnie na zmianę sypialni i poranki spędzałam czyszcząc tym razem beżową wykładzinę (tradycyjnie babka ma to co każdy niemal w pokoju w UK, czyli jasny, beżowy wall-to-wall carpet) z psich gówien sromotnie rozlanych od ściany do ściany…
Jako, że jestem osobą „resourceful” zaczęłam myśleć
co by tu zrobić. „Najsampierw” potraktowałam babkę po angielsku, za pomocą słów
i logiki starając się tłumaczyć, że psa z talerza karmić nie należy, gdyż
ziemniaki, sosy, boczek, jajka, pomidor smażony, oraz wszelkie desery na bazie
nabiału i cukru, psu, a tym bardziej dywanowi zwyczajnie nie służą.
Babka z początku kiwała głową udając po angielsku, że mnie słucha i rozumie co do niej mówię, na zasadzie „pogada, pogada i pójdzie”, dziwiąc się nieodmiennie któż to może psa dokarmiać, bo ona na pewno nie, ona nigdy swojego psa nie karmi z talerza, nigdy...
Z początku ufnie mniemałam, iż dotarło, jak idiotka, wciąż daję się nabierać na potakiwania, że niby ta druga osoba rozumie. Niestety, wszelkie tłumaczenia i problemy są zawsze i nieodmiennie zwalane na opiekunki. Siłą rzeczy więc, także sprawa psa spadła na mnie i zaczęła się walka. Jak to zwykle z walką z nimi bywa, zależy wszystko do stanu naszego konta. Demencja, nawet upierdliwa ma te przewagę, że jest bogata, a bogatemu wolno wszystko. Dokarmia więc nadal psa, rżnąc głupa, że nie, ona nie karmi. Postanowiłam więc złapać panią na gorącym uczynku. Podczas posiłku, który hrabina spożywa samotnie, bo przecież jeść z opiekunką nie będzie, zaczaiłam się za drzwiami, czekając na wyciągniętą w kierunku psa, suchą i drżącą rączynę z kawałkiem ciastka. Udało się, złapałam. Ha, wyskoczyłam zza drzwi i spytałam – „To co, nie karmisz psa?” Jesu, trzeba było widzieć ten wkurw w oczach babki, to połączenie wstydu i wściekłości, jak ja śmiem JĄ upominać. Z drugiej strony jednak była czerwona jak burak. Reakcja była typowa dla Anglika, zaczęła się zwyczajnie drzeć, że nawet psem się zająć nie potrafię – JA się nie potrafię zając psem… hm
Babka z początku kiwała głową udając po angielsku, że mnie słucha i rozumie co do niej mówię, na zasadzie „pogada, pogada i pójdzie”, dziwiąc się nieodmiennie któż to może psa dokarmiać, bo ona na pewno nie, ona nigdy swojego psa nie karmi z talerza, nigdy...
Z początku ufnie mniemałam, iż dotarło, jak idiotka, wciąż daję się nabierać na potakiwania, że niby ta druga osoba rozumie. Niestety, wszelkie tłumaczenia i problemy są zawsze i nieodmiennie zwalane na opiekunki. Siłą rzeczy więc, także sprawa psa spadła na mnie i zaczęła się walka. Jak to zwykle z walką z nimi bywa, zależy wszystko do stanu naszego konta. Demencja, nawet upierdliwa ma te przewagę, że jest bogata, a bogatemu wolno wszystko. Dokarmia więc nadal psa, rżnąc głupa, że nie, ona nie karmi. Postanowiłam więc złapać panią na gorącym uczynku. Podczas posiłku, który hrabina spożywa samotnie, bo przecież jeść z opiekunką nie będzie, zaczaiłam się za drzwiami, czekając na wyciągniętą w kierunku psa, suchą i drżącą rączynę z kawałkiem ciastka. Udało się, złapałam. Ha, wyskoczyłam zza drzwi i spytałam – „To co, nie karmisz psa?” Jesu, trzeba było widzieć ten wkurw w oczach babki, to połączenie wstydu i wściekłości, jak ja śmiem JĄ upominać. Z drugiej strony jednak była czerwona jak burak. Reakcja była typowa dla Anglika, zaczęła się zwyczajnie drzeć, że nawet psem się zająć nie potrafię – JA się nie potrafię zając psem… hm
Usłyszawszy typowe hasło „fucking foreigners, do not even know how to take care of a dog” wiedziałam już, że muszę sobie poradzić, albo poszukać nowej demencji do pilnowania, takiej bez psa rzecz jasna. Jako, że na razie nie chciało mi się zmieniać miejsca, poza psem bowiem babka kompletnie nie wymaga żadnej opieki, samochód mam, kartę bankową babki też mam, poza psem panuje tu święty spokój.
Zaczęłam
więc ograniczać psu dostęp do michy babki, zamykając go na czas posiłków w
kuchni, gdzie pilnuję, stojąc z miotła, której się Karlica boi, żeby nie darła japy, bo drze niemiłosiernie i
musi niestety otrzymywać trzepnięcia gazetą dla przypomnienia gdzie się obecnie
znajduje – że nie jest to pokój babki,
tylko kuchnia ze stojącą, wściekłą samicą Alfa, która nie pozwoli sobie na
darcie japy pod talerzem.
Tak więc każdy wieczór spędzam w kuchni, opędzając
się od ohydnego zwierzaka, pilnując, żeby nie żarł ludzkiego jedzenia, nie mam
bowiem najmniejszej ochoty czyścić sraki z dywanu.
Pies
także śpi oficjalnie w pokoju, gdzie na noc rozkładam gazety, zajmuje mi to
notabene około 10 minut. Podobnie, składanie tego rano – pies wykazuje taką mściwość, że potrafi za
przeproszeniem walić gówno POMIĘDZY gazety, jak się rozchylą to centralnie sra
własnie tam, a potem wdeptuje w to i chodzi po całym domu, więc trzeba
rozkładać na zakładkę.
Kluczem do sukcesu jest jednakże powstrzymywanie go od
siedzenia w salonie gdzie babka jada. Ostatnio babka zaczęła domagać się
przyprowadzania psa do salonu na posiłki. Wiem już, że gadka pod tytułem „nie
karm psa” niewiele pomoże, wymyśliłam historyjkę, że pies musi zjeść lekarstwo
na zapalenie stawów (mamy taki syrop w kuchni), a że wtedy może biedaczek zwymiotować,
więc muszę pilnować. Hrabina jednakże próbuje – „od jutra zacznijmy to dawać” – ale ze mną nie tak łatwo idzie, bo – „pies już zaczął brać i musi kontynuować”.
Wniosek
taki mam z tego, że nigdy, przenigdy nie wezmę klienta ze zwierzęciem, żadnym,
bo ich psy i koty są kompletnie nie przyuczone do życia w domu i przysparzają więcej
roboty niż ich właściciele. Serio.
Na koniec piosenka Karlicy, z kuchni, dla wszystkich aktywnych oraz aspirujących opiekunek
mnie u podopiecznej upokorzyl do czerwonosci wlasnie pies. Sprowadzony z Cypru ,sierota z paszportem,po okresie ulicznej tulaczki trafila mu sie rodzina adopcyjna. Przybyl z synem pdp do naszego domu. wychudzony jak postronek,piszczacy usadzony na czas kolacji rodzinnej ze mna w kuchni. rodzina mlaska nad kolacja a ten wyje wnieboglosy...dalam kawalek czegos,potem jeszcze znikalo w locie ,co ja mowie-w mgnieniu oka,,na wrzucone do miski kuleczki sztuczne jako karma sucha nie chcial spojrzec. No to dolozylam jeszcze to co zostalo z tlerzy biesiadnikow w tajemnicy glebokiej. Maja cale zycie psy i to potezne jak buldog,owczarek niemiecki i mastif...chowane na zarciu z garnka a nie z worka nylonowego,spelnilam sie w poczuciu dobrego uczynku. I tak bylo mi milo do nastepnego piatku ,kiedy to syn wzial mnie na bok mowiac:Maggie,last Sunday our dog was violently ill,vomited and with diarhorea,we took him to vets? He was vomiting our evening food. Nie wiedzialam gdzie mam spojrzec ze wstydu. Tk wiec za moje dobre serce i checi psisko mnie upokorzylo publicznie. Teraz -chocby wyl i skamlal-nie zwracam uwagi i zadnego angielsko chowanego psa nie chce miec pod opieka.
OdpowiedzUsuńzgadzam się, niestety tutaj to ja jestem wrogiem karmienia z talerza i uciekam sie do wszelkich sposobów, żeby pies jadał wyłącznie psie jedzenie. Zwyczajnie dlatego, że psie gówna sprzatam wyłacznie ja, i ja szoruję dywan. Pies po żarciu ludzkim dostaje sraki i za przeproszeniem wali wszędzie.
UsuńNiby mi się udaje, ale odkryłam, że babka chowa jedzenie przede mną, na boczek, i kiedy jest juz po kolacji, pies jest dokarmiany tymi boczkami. Krótko mówiąc, dalej robi, moze nieco mniej, ale zawsze.
HAHAHA...nooo..opowieść jak z horroru! Ja mam nie srającego ale ujadającego chichuachua i dwa koty łażące po stołach...zresztą pies, mniejszy od tych kotów, też łazi po stołach ale wiesz..hygiene must be!
OdpowiedzUsuńWiem, hygiene must be, a w katach pajęczyny od 100 lat nie zmiatane
Usuń